Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2013
Dystans całkowity: | 1267.93 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 51:37 |
Średnia prędkość: | 24.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.19 km/h |
Liczba aktywności: | 32 |
Średnio na aktywność: | 39.62 km i 1h 39m |
Więcej statystyk |
Środa, 31 lipca 2013
Koniec lipca
Powrót do domu i załatwianie spraw na osiedlu.
W tym miesiącu mam najwyższą średnią miesięczną w historii: 24,37 km/h.
W tym miesiącu mam najwyższą średnią miesięczną w historii: 24,37 km/h.
- DST 16.23km
- Czas 00:48
- VAVG 20.29km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 31 lipca 2013
Kategoria do czytania, transport
Jak "prowadziłem" samochód po pijanemu
Po pracy, po powrocie, pojechaliśmy na ściankę. Auto zostało w okolicach na parkingu, a po wszystkim wyszliśmy ze znajomymi na piwo (w tym roku czwarte piwo z kimś spoza naszej dwójki - a drugie, jeśli wykluczymy piwo z rodziną). Po piwie wróciliśmy jednak kawałek spacerem, bo w aucie został plecak a w nim mokre rzeczy wymagające rozwieszenia. Dochodząc do samochodu zastanowiłem się, że jakby nie patrzeć, to jest to ciekawa sytuacja: do domu mam szeroką, ale średnio uczęszczaną drogę, dobrze oświetloną, marne dziesięć minut jazdy, wliczając światła, a wypiłem "tylko" trzy piwa - ilość zapewne wystarczająca, żeby ogarnąć spokojną jazdę z prędkością 50 km/h. Nie, oczywiście nie wsiadłem do auta, bo w kwestii kierowania i alkoholu nie uznaję żadnych "ale" oraz "bo tylko". Dlaczego więc o tym piszę?
Bo zmroziła mnie myśl o tym, ilu takich, którzy wypili "tylko" ileś tam, codziennie wsiada w takiej sytuacji do auta i jedzie nim do domu.
Bo zmroziła mnie myśl o tym, ilu takich, którzy wypili "tylko" ileś tam, codziennie wsiada w takiej sytuacji do auta i jedzie nim do domu.
- DST 15.97km
- Czas 00:41
- VAVG 23.37km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 30 lipca 2013
Kategoria do czytania, transport
W piekarniku
Gdy wypadłem z roboty, miałem wrażenie, że ktoś zostawił otwarty bardzo duży piekarnik. Pierwszy raz zdarzyło mi się na półgodzinnej trasie wypić cały bidon... nie, nie wypić, wyżłopać, lejąc po sobie, zgodnie z definicją "Żłopanie przypomina picie, tylko więcej się wylewa" (Pratchett). Miałem ochotę zrobić sobie jeszcze turdefranca, czyli oblać się wodą po plecach, ale nie chciałem dawać radości spacerowiczom.
Rano za to zastał mnie licznik z temperaturą 27 stopni, gdy dojeżdżałem do roboty spadło na chwilę do 26, by zaraz wrócić do 27.
Rano za to zastał mnie licznik z temperaturą 27 stopni, gdy dojeżdżałem do roboty spadło na chwilę do 26, by zaraz wrócić do 27.
- DST 21.41km
- Czas 00:54
- VAVG 23.79km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 29 lipca 2013
Kategoria do czytania, transport
Idealny środek antykoncepcyjny
Bo w taką pogodę nie chce się nic, tylko leżeć i zdychać. Jadąc do roboty, o godzinie 8:00, miałem na liczniku juz pod 30 stopni!
- DST 7.89km
- Czas 00:20
- VAVG 23.67km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 28 lipca 2013
Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Nie wiem, czemu to zrobiłem, czyli Gorąca Pętla
Planów na niedzielę było kilka. Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, ostatnim z dostępnych byłoby to, które napisał Bestiaheniu: "Jutro ma być najgorętszy dzień w roku, więc pewnie od rana do wieczora będę jeździć.". Opcje wyjazdu nad jezioro były, owszem, ale to wszystko wymuszało wyjście na zewnątrz i godzinę dojazdu... z drugiej strony w domu też nie mogło być chłodno, bo mamy okna tylko na jedną stronę budynku. Hipcia chciała jechać z Lublina albo z Kielc, ale nie chciało mi się znowu wstawać o szóstej rano i lecieć na pociąg. Pogoda przyszła z pomocą - w sobotę, która miała być gorąca, pod wieczór wylazły chmury, w niedzielę też zaczęło się chmurzyście, więc... może?
Koniec końców, świadom ryzyka, które podejmuję, około jedenastej zapakowałem się na rower i wyruszyliśmy. Na początek standardowa, znana trasa w kierunku Nieporętu. Zakładaliśmy, że ruch będzie niewielki, bo pogoda chmurzysta (chociaż gorąco), ale, niestety, Płochocińska i jej przedłużenie całe były pełne Warszawiaków jadących nad Zegrze.
Droga mijała powoli, ludzie nas wyprzedzali bezpiecznie, początek wyglądał super. Po chwili jednak zza chmur wyszło złe żółte. Wyprzedził nas jakiś kolarz, potem drugi, a chwilę później staliśmy już w korku przy rondzie w Nieporęcie. Im bliżej byliśmy plaży, tym więcej samochodów stało, ludzie bujali się po poboczach, Policja już rozwiązywała jakąś awanturę - warszawskie lato w pełni. Minęliśmy ten tłum, odbiliśmy na Zegrze, potem, już cały czas w pełnym słońcu, zajechaliśmy w kierunku Serocka (olewając bezsensowny zakaz na fragmencie obwodnicy aż do skrętu na Serock), po czym dojechaliśmy do skrętu na drogę 62. Tam zaczęło się Nieznane - ostatnim razem byliśmy tam w zeszłym roku. Skręciliśmy w kierunku Narwi i jeszcze przed mostem, jeszcze w starej gminie (Serock) zjechaliśmy nad wodę i wykąpaliśmy się w rzece.
Pływania nie było dużo - ot tyle, żeby się zmoczyć, nasączyć koszulki i buffy, a potem wrócić na drogę. Za moment byliśmy już w nowej gminie, po czym czekało nas 26 kilometrów prosto. Prosta droga. Prościutka. Trochę górek, ale cały czas prościutko. Już na samym początku jakiś kretyn wyprzedzając wprowadził trochę niepokoju - Hipcia zaczęła hamować (chociaż utrzymuje, że przestała pedałować), moje koło nagle znalazło się obok jej tylnej osi, przytarliśmy się kołami, dwukrotnie odbiłem się nogą od ziemi, ale gleby nie było. A wystarczyło krzyknąć mi "Uwaga", albo "Hamuj".
Przez drogę między polami przeprawialiśmy się godzinę. Ruch samochodowy był niewielki, nieliczni mistrzowie kierownicy na szczęście nie próbowali głupich wyprzedzań (w końcu piękna, długa prosta, prawda?). Nawet zaczęło na chwilę kropić, ale to była złudna nadzieja... przestało. W Wyszkowie postój przy stacji benzynowej: zakupione picie, w kranie zmoczone buffy, jedziemy dalej, zrezygnowawszy z opcji przez Ostrów Mazowiecką, na liczniku 90 km, średnia - 25 km/h.
Przy skręcie na Łochów, kierowca z tyłu trochę się zestresował (zmienialiśmy pas, on za nami, a ten jeszcze za nim musiał chyba nagle hamować), potem tylko przeprawa przez lasy i już byliśmy w Łochowie. Gorąco jak diabli. Picie znika w oczach. Od pewnego momentu nie mogłem wziąć głębszego oddechu, coś mnie przytykało. Nadal jednak prujemy przed siebie, przed Łochowem pęka pierwsza stówka, w czasie <100/4. Jak dla nas, biorąc pod uwagę nasze opony, jest to dobry wynik. W Łochowie mamy opcję, żeby jechać prosto, na Węgrów, druga opcja mówi, żeby skręcić w prawo na Mińsk. Robimy przystanek przy samym rondzie, zostawiam Hipcię w cieniu, a sam idę na stację zatankować - trochę picia i dwa Tigery. Pijąc kofeinę (ciekawe, czy zadziałała... sam nie byłem w stanie tego stwierdzić) ustaliliśmy, że pojedziemy na Stanisławów, a stamtąd być może skręcimy na Dobre i zgarniemy dodatkowo gminę Jakubów. Lub też i Kałuszyn. Jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy; wciągnąłem jeszcze tylko żela i pojechaliśmy przed siebie, tym razem pięćdziesiątką, mając przed sobą drogowskaz "Grójec 105". Ruch, mimo że to "50", niezbyt duży, szło nawet robić sensownie zmiany. Samo poruszanie się ratowało nas: każdy postój to natychmiastowe oblanie się potem, pęd powietrza trochę chłodził i ratował.
W Stanisławowie skręciliśmy na Dobre, tam zrobiliśmy kolejne zakupy i zbiliśmy na Jakubów. Nareszcie trochę spokoju: droga prowadząca przez las, odrobinę chłodniej, zresztą wylazly chmury... nadal było masakrycznie, ale trochę mniej. Przynajmniej nie było powtórki z gminy Joniec, cały czas mieliśmy ładny asfalt i jechało się przyjemnie. Jakubów pojawił się znienacka (w końcu to tylko 7 km od Dobrego), stamtąd mieliśmy pięć do Jędrzejowa i dalej kolejne pięć do Cegłowa. Zostawiliśmy Kałuszyn, żeby było co zaliczać na wypadek jazdy od strony Siedlec. Cegłów minęliśmy i... i zaczęło się jechać, z mapy wychodzi mi, że mieliśy z górki. Do tej pory średnia spadła nam do jakichś 24,80 km/h, do Mińska wjeżdżaliśmy mając 25,35 km/h. Nawet powiedziałem Hipci, żeby zapamiętała, bo zaraz nam się to wszystko zepsuje - gdzie tam! Mińsk przejechany (fajne rozwiązanie z drogę rowerową, która jechała czasem kostką, a czasem jako osobny pas - pomińmy, że kostka była cholernie nierówna), za nim wsiadamy na główną w kierunku Warszawy... korek. Korek sobie jedzie, my sobie go omijamy, z licznika nie schodzi trójka z przodu, jedyny problem w tym, że nie ma jak robić zmian.
Przerwa na "Bliskiej", w gminie Dębe Wielkie, ostatniej dzisiaj zdobyczy. Dopiero zejście z roweru uświadamia mi, jak bardzo upał dał mi w dupę. Pijemy po tygrysie, pochłaniamy sporo picia, uzupełniamy bidony i ruszamy dalej. Warszawa wraca z wakacji, my sobie jedziemy, w końcu... skręt na Wiązowną. Tam robi się spokój. Mało samochodów, prędkość wcale nie spada. Średnia powyżej 25 km/h... Gminę Wiązowna (którą ostatnio zaliczaliśmy trochę po macoszemu), zaliczamy bardzo dogłębnie, przejeżdżając z sześć kilometrów przez cały jej teren. Po przecięciu drogi na Lublin zmieniam szkła na przezroczyste i walimy prosto na Józefów. Znana droga, trochę dupna, bo ruch zrobił się większy, a na śmieszkę nie chciało nam się zjeżdżać. Odbiliśmy na Warszawę i za chwilę jechaliśmy już po upstrzonym batmanami Wale Miedzeszyńskim. Prędkość dalej powyżej 25 km/h.
Trasa powrotna to standard - Wilanowska-Wołoska-Banacha i dalej do domu. Gdzieś w okolicy Ronda Zesłańców zerknąłem na licznik, gdzie widniała średnia, zmniejszająca się przy każdych światłach i zapytałem Hipci, czy chciałaby zawalczyć o jej utrzymanie. Chciała. Końcówkę do domu, przez Połczyńską, suniemy powyżej 30 km/h... udało się! Nawet zupełnie przypadkowo udało się nam przekroczyć 230 km... Dystanse na licznikach jak zawsze rozbiegnięte o kilometr, ale czasy jazdy - mój czas był dłuższy od hipciowego o 5 sekund!
W domu czas na kąpiel w chłodnej wodzie, zimne piwo i trochę oddechu. Nie zrobiło się ani na jotę chłodniej... przyjemniej też nie.
Podsumowanie: zaliczonych 12 gmin. Warunki - w takiej temperaturze to żadna przyjemność, dałem radę! Sporo przystanków, picia - wyszło mi na oko 10 litrów na dwie osoby - tylko to, co wypite w trasie. Z minusów: siodełko Hipci, które wymaga regulacji i moje spodnie: wziąłem nowsze, z grubszym pampersem, skutkiem było cierpnięcie przy każdej zmianie, gdy leżałem. Schodząc musiałem się podnosić, żeby krążenie wróciło.
O, i zawstydziłem bestiahenia: on, gorącolubny, w niedzielę zrobił marne 90 km! A ja, zimnolubny... trzeba mi te kilometry policzyć podwójnie!
Koniec końców, świadom ryzyka, które podejmuję, około jedenastej zapakowałem się na rower i wyruszyliśmy. Na początek standardowa, znana trasa w kierunku Nieporętu. Zakładaliśmy, że ruch będzie niewielki, bo pogoda chmurzysta (chociaż gorąco), ale, niestety, Płochocińska i jej przedłużenie całe były pełne Warszawiaków jadących nad Zegrze.
Droga mijała powoli, ludzie nas wyprzedzali bezpiecznie, początek wyglądał super. Po chwili jednak zza chmur wyszło złe żółte. Wyprzedził nas jakiś kolarz, potem drugi, a chwilę później staliśmy już w korku przy rondzie w Nieporęcie. Im bliżej byliśmy plaży, tym więcej samochodów stało, ludzie bujali się po poboczach, Policja już rozwiązywała jakąś awanturę - warszawskie lato w pełni. Minęliśmy ten tłum, odbiliśmy na Zegrze, potem, już cały czas w pełnym słońcu, zajechaliśmy w kierunku Serocka (olewając bezsensowny zakaz na fragmencie obwodnicy aż do skrętu na Serock), po czym dojechaliśmy do skrętu na drogę 62. Tam zaczęło się Nieznane - ostatnim razem byliśmy tam w zeszłym roku. Skręciliśmy w kierunku Narwi i jeszcze przed mostem, jeszcze w starej gminie (Serock) zjechaliśmy nad wodę i wykąpaliśmy się w rzece.
Pływania nie było dużo - ot tyle, żeby się zmoczyć, nasączyć koszulki i buffy, a potem wrócić na drogę. Za moment byliśmy już w nowej gminie, po czym czekało nas 26 kilometrów prosto. Prosta droga. Prościutka. Trochę górek, ale cały czas prościutko. Już na samym początku jakiś kretyn wyprzedzając wprowadził trochę niepokoju - Hipcia zaczęła hamować (chociaż utrzymuje, że przestała pedałować), moje koło nagle znalazło się obok jej tylnej osi, przytarliśmy się kołami, dwukrotnie odbiłem się nogą od ziemi, ale gleby nie było. A wystarczyło krzyknąć mi "Uwaga", albo "Hamuj".
Przez drogę między polami przeprawialiśmy się godzinę. Ruch samochodowy był niewielki, nieliczni mistrzowie kierownicy na szczęście nie próbowali głupich wyprzedzań (w końcu piękna, długa prosta, prawda?). Nawet zaczęło na chwilę kropić, ale to była złudna nadzieja... przestało. W Wyszkowie postój przy stacji benzynowej: zakupione picie, w kranie zmoczone buffy, jedziemy dalej, zrezygnowawszy z opcji przez Ostrów Mazowiecką, na liczniku 90 km, średnia - 25 km/h.
Przy skręcie na Łochów, kierowca z tyłu trochę się zestresował (zmienialiśmy pas, on za nami, a ten jeszcze za nim musiał chyba nagle hamować), potem tylko przeprawa przez lasy i już byliśmy w Łochowie. Gorąco jak diabli. Picie znika w oczach. Od pewnego momentu nie mogłem wziąć głębszego oddechu, coś mnie przytykało. Nadal jednak prujemy przed siebie, przed Łochowem pęka pierwsza stówka, w czasie <100/4. Jak dla nas, biorąc pod uwagę nasze opony, jest to dobry wynik. W Łochowie mamy opcję, żeby jechać prosto, na Węgrów, druga opcja mówi, żeby skręcić w prawo na Mińsk. Robimy przystanek przy samym rondzie, zostawiam Hipcię w cieniu, a sam idę na stację zatankować - trochę picia i dwa Tigery. Pijąc kofeinę (ciekawe, czy zadziałała... sam nie byłem w stanie tego stwierdzić) ustaliliśmy, że pojedziemy na Stanisławów, a stamtąd być może skręcimy na Dobre i zgarniemy dodatkowo gminę Jakubów. Lub też i Kałuszyn. Jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy; wciągnąłem jeszcze tylko żela i pojechaliśmy przed siebie, tym razem pięćdziesiątką, mając przed sobą drogowskaz "Grójec 105". Ruch, mimo że to "50", niezbyt duży, szło nawet robić sensownie zmiany. Samo poruszanie się ratowało nas: każdy postój to natychmiastowe oblanie się potem, pęd powietrza trochę chłodził i ratował.
W Stanisławowie skręciliśmy na Dobre, tam zrobiliśmy kolejne zakupy i zbiliśmy na Jakubów. Nareszcie trochę spokoju: droga prowadząca przez las, odrobinę chłodniej, zresztą wylazly chmury... nadal było masakrycznie, ale trochę mniej. Przynajmniej nie było powtórki z gminy Joniec, cały czas mieliśmy ładny asfalt i jechało się przyjemnie. Jakubów pojawił się znienacka (w końcu to tylko 7 km od Dobrego), stamtąd mieliśmy pięć do Jędrzejowa i dalej kolejne pięć do Cegłowa. Zostawiliśmy Kałuszyn, żeby było co zaliczać na wypadek jazdy od strony Siedlec. Cegłów minęliśmy i... i zaczęło się jechać, z mapy wychodzi mi, że mieliśy z górki. Do tej pory średnia spadła nam do jakichś 24,80 km/h, do Mińska wjeżdżaliśmy mając 25,35 km/h. Nawet powiedziałem Hipci, żeby zapamiętała, bo zaraz nam się to wszystko zepsuje - gdzie tam! Mińsk przejechany (fajne rozwiązanie z drogę rowerową, która jechała czasem kostką, a czasem jako osobny pas - pomińmy, że kostka była cholernie nierówna), za nim wsiadamy na główną w kierunku Warszawy... korek. Korek sobie jedzie, my sobie go omijamy, z licznika nie schodzi trójka z przodu, jedyny problem w tym, że nie ma jak robić zmian.
Przerwa na "Bliskiej", w gminie Dębe Wielkie, ostatniej dzisiaj zdobyczy. Dopiero zejście z roweru uświadamia mi, jak bardzo upał dał mi w dupę. Pijemy po tygrysie, pochłaniamy sporo picia, uzupełniamy bidony i ruszamy dalej. Warszawa wraca z wakacji, my sobie jedziemy, w końcu... skręt na Wiązowną. Tam robi się spokój. Mało samochodów, prędkość wcale nie spada. Średnia powyżej 25 km/h... Gminę Wiązowna (którą ostatnio zaliczaliśmy trochę po macoszemu), zaliczamy bardzo dogłębnie, przejeżdżając z sześć kilometrów przez cały jej teren. Po przecięciu drogi na Lublin zmieniam szkła na przezroczyste i walimy prosto na Józefów. Znana droga, trochę dupna, bo ruch zrobił się większy, a na śmieszkę nie chciało nam się zjeżdżać. Odbiliśmy na Warszawę i za chwilę jechaliśmy już po upstrzonym batmanami Wale Miedzeszyńskim. Prędkość dalej powyżej 25 km/h.
Trasa powrotna to standard - Wilanowska-Wołoska-Banacha i dalej do domu. Gdzieś w okolicy Ronda Zesłańców zerknąłem na licznik, gdzie widniała średnia, zmniejszająca się przy każdych światłach i zapytałem Hipci, czy chciałaby zawalczyć o jej utrzymanie. Chciała. Końcówkę do domu, przez Połczyńską, suniemy powyżej 30 km/h... udało się! Nawet zupełnie przypadkowo udało się nam przekroczyć 230 km... Dystanse na licznikach jak zawsze rozbiegnięte o kilometr, ale czasy jazdy - mój czas był dłuższy od hipciowego o 5 sekund!
W domu czas na kąpiel w chłodnej wodzie, zimne piwo i trochę oddechu. Nie zrobiło się ani na jotę chłodniej... przyjemniej też nie.
Podsumowanie: zaliczonych 12 gmin. Warunki - w takiej temperaturze to żadna przyjemność, dałem radę! Sporo przystanków, picia - wyszło mi na oko 10 litrów na dwie osoby - tylko to, co wypite w trasie. Z minusów: siodełko Hipci, które wymaga regulacji i moje spodnie: wziąłem nowsze, z grubszym pampersem, skutkiem było cierpnięcie przy każdej zmianie, gdy leżałem. Schodząc musiałem się podnosić, żeby krążenie wróciło.
O, i zawstydziłem bestiahenia: on, gorącolubny, w niedzielę zrobił marne 90 km! A ja, zimnolubny... trzeba mi te kilometry policzyć podwójnie!
Plaża nad Zegrzem© Hipek99
Tu chyba trochę lepsze miejsce na kąpiel© Hipek99
Dobre. Widok spod sklepu© Hipek99
Przerwa gdzieś przy Jakubowie© Hipek99
- DST 231.82km
- Czas 09:13
- VAVG 25.15km/h
- VMAX 42.51km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 26 lipca 2013
Kategoria do czytania, transport
Mżawka pożaru nie ugasi. Burza przyszła za późno, choć była już wcześniej.
Gdy wracałem do domu, było gorąco. Deszcz odezwał się, ale gdy byłem już 2-3 km od celu, dopiero pięć minut po wejściu do domu mżawka zamieniła się w burzę. To, przez co jechałem, nie próbowało mnie nawet ochłodzić.
Druga burza była wcześniej, w pracy. Ktoś nieopatrznie użył w mojej obecności stwierdzenia, że do ograniczeń prędkości niekoniecznie trzeba się stosować, bo jak się potrafi odpowiednio dopasować prędkość... Zadałem dwa pytania, dotyczące jego stażu za kółkiem i doświadczenia w rajdach samochodowych (w końcu to, że potrafię wejść w zakręt mając na budziku 160 km/h nie znaczy, że potrafię dopasować prędkość - bo i małpa w idealnych warunkach wejdzie i wyjdzie z takiego zakrętu; prędkość dopasować trzeba do swoich umiejętności radzenia sobie w sytuacji nieprzewidzianej na wspomnianym zakręcie - w przypadku naszego bohatera - zerowych umiejętności (szybka zdrowaśka nie jest liczona jako radzenie sobie w sytuacji nieprzewidzianej)), po czym w krótkich żołnierskich słowach wyjaśniłem, jakie ma on pojęcie na temat dopasowywania prędkości do warunków na drodze. Dziwne, ale nie doczekałem się riposty, a w pokoju nastała dziwna cisza.
Druga burza była wcześniej, w pracy. Ktoś nieopatrznie użył w mojej obecności stwierdzenia, że do ograniczeń prędkości niekoniecznie trzeba się stosować, bo jak się potrafi odpowiednio dopasować prędkość... Zadałem dwa pytania, dotyczące jego stażu za kółkiem i doświadczenia w rajdach samochodowych (w końcu to, że potrafię wejść w zakręt mając na budziku 160 km/h nie znaczy, że potrafię dopasować prędkość - bo i małpa w idealnych warunkach wejdzie i wyjdzie z takiego zakrętu; prędkość dopasować trzeba do swoich umiejętności radzenia sobie w sytuacji nieprzewidzianej na wspomnianym zakręcie - w przypadku naszego bohatera - zerowych umiejętności (szybka zdrowaśka nie jest liczona jako radzenie sobie w sytuacji nieprzewidzianej)), po czym w krótkich żołnierskich słowach wyjaśniłem, jakie ma on pojęcie na temat dopasowywania prędkości do warunków na drodze. Dziwne, ale nie doczekałem się riposty, a w pokoju nastała dziwna cisza.
- DST 10.00km
- Sprzęt Zenon
Piątek, 26 lipca 2013
Kategoria transport
Praca
- DST 15.97km
- Czas 00:39
- VAVG 24.57km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 25 lipca 2013
Kategoria do czytania, transport
Zima nadchodzi krokami wielkimi, z chmur myśli o nowej kierownicy kapią prosto na nadgarstki me umęczone
Gdym do pracy dziś jechał, temperatura była letnia, a chmury w niczym nie przeszkadzały słońcu grzać jak jasny gwint. Ludzie jednak ubrali się pod te zimowe, ciemne chmury i co rusz, oblewając się kolejnym strumieniem potu, lokalizowałem jednostki ubrane w długie spodnie i ciepłe bluzy.
O tem, że nadgarstki moje focha ostatnio strzeliły, pisałem już, zda mi się. Na lemondce dlatego wiszę, ale od czasu do czasu muszę się wyprostować i wtedy pojawia mi się myśl takowa: cholera, czemu ta kierownica taka szeroka?! Dopiero gdy czuję od razu różnicę w zmianie pozycji, wyczuwam, jak bardzo niepraktyczna i męcząca nadgarstki jest pozycja na mojej, przecież wąskiej (teraz już podobno się tylko szersze do trekkingów sprzedaje) kierownicy.
Rozmyślam o kupieniu sobie baranka, tylko to od groma jest roboty.
O tem, że nadgarstki moje focha ostatnio strzeliły, pisałem już, zda mi się. Na lemondce dlatego wiszę, ale od czasu do czasu muszę się wyprostować i wtedy pojawia mi się myśl takowa: cholera, czemu ta kierownica taka szeroka?! Dopiero gdy czuję od razu różnicę w zmianie pozycji, wyczuwam, jak bardzo niepraktyczna i męcząca nadgarstki jest pozycja na mojej, przecież wąskiej (teraz już podobno się tylko szersze do trekkingów sprzedaje) kierownicy.
Rozmyślam o kupieniu sobie baranka, tylko to od groma jest roboty.
- DST 25.43km
- Czas 01:08
- VAVG 22.44km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 24 lipca 2013
Kategoria do czytania, transport
Praca i Jura
Trasa - praca.
Pojawił sie opis weekendu na Jurze; jak się ogarnę wieczorem, to wrzucę zdjęcia. Może.
[edit]
Zdjęcia dodane!
Pojawił sie opis weekendu na Jurze; jak się ogarnę wieczorem, to wrzucę zdjęcia. Może.
[edit]
Zdjęcia dodane!
- DST 18.69km
- Czas 00:46
- VAVG 24.38km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 23 lipca 2013
Kategoria do czytania, transport
Praca i szlajanie
Z pracy, wycieczka w okolice Centrum na spotkanie i powrót do BlueShitty przez Pole Mokotowskie.
- DST 30.54km
- Czas 01:17
- VAVG 23.80km/h
- Sprzęt Zenon